sobota, 30 kwietnia 2011

Dzień

Są w życiu dni, kiedy uśmiech nie schodzi z mojej twarzy, a pojawia się na niej bez konkretnego powodu. Jestem wtedy po prostu szczęśliwa, otwarta na cały świat i pozytywnie nastawiona do wszystkich ludzi. Kocham te dni. Są bardzo cenne, bo sprawiają, że wszystkie problemy i smutki odchodzą w niepamięć, a nawet najmniej istotne, codzienne czynności sprawiają mi ogromną radość. Muzyka... to ona ma ogromny wpływ na mój nastrój, dlatego też uwielbiam tuż po przebudzeni włączyć głośno muzykę, najlepiej coś żywego, pozytywnego, rytmicznego... coś co sprawi, że stanę na środku swojego pokoju i zacznę tańczyć sama ze sobą, z uśmiechem na twarzy :)
Nie miałam okazji przeżyć wielu takich dni w ostatnim czasie, dlatego kiedy dziś poczułam znów tą wewnętrzną radość, postanowiłam o tym napisać. Może to głupie, oczywiste, ale dla mnie każdy z takich dni sprawia, że chce się żyć pomimo wszystkiego...
Wczesna pobudka wraz z muzyką, prysznic, kawa i wyjście z domu. Niby standardowy poranek, jednak to był jeden z tych poranków, kiedy to mam wrażenie, że mogę wszystko i nic nie jest w stanie zepsuć mi nastroju, a nawet jeśli to nastąpi, to powrót do dobrego humoru z pewnością nie potrwa długo.
Wybrałam się do sklepu komputerowego, w celu kupienia głośników dla mojej mamy na prezent urodzinowy. Mimo złego samopoczucia związanego z jakością prezentu, udało mi się znaleźć pozytywy i w tym zdarzeniu. Może i prezent nie jest z najwyższej (albo choćby średniej) półki, jednak doskonale pokrywa się z jej potrzebami i fakt, że wiedziałam czego chciała i że zrobiłam wszystko, żeby móc ją zadowolić wziął górę i nie skupiałam się na niskiej cenie jej prezentu lecz na szczerych chęciach podczas jego wybierania. 
Jazda w korkach, duchota na polu, paralityczni przechodnie... Nic z tych rzeczy nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Bałam się tylko jednej myśli... Galeria Krakowska. Tak... Moja 'ukochana' galeria, ta sama o której myśl sprawia, że przechodzą mnie ciarki na plecach i mam ochotę wskoczyć pod rozpędzony pociąg (najlepiej ekspress). Bałam się, że wizyta w jądrze galerianek sprawi, że odechce mi się wszystkiego. Jednak pozytywnie się rozczarowałam. Wszyscy ludzie, którzy w pośpiechu oddawali się rozkoszy wydawania swoich ciężko zarobionych pieniędzy na kilkuprocentowych wyprzedażach, po prostu dla mnie nie istnieli. Szłam przed siebie, myśląc tylko o tym co powinnam kupić swojemu ukochanemu chrześniakowi, w końcu ciocia nie może się pojawić z pustymi rękoma, a zależało mi na tym, żeby prezent okazał się trafiony i żeby maluch chętnie z niego korzystał. Ps. udało się :) Fifi był zachwycony! 
Przeżyłam korki, upał, nawet Galerię Krakowską, jednak kolejny punkt programu to było 99% pewności, że mój dobry nastrój przemieni się już tylko we wspomnienie. Urząd Skarbowy. Tak proszę Państwa! Urząd Skarbowy i złożenie rozliczenia rocznego. Spójrzmy na zarys sytuacji: płatny parking - 5zl/h i nie obchodzi ich czy byłeś w środku 1 minutę, czy 55 minut, 5zł to 5zł i bez dyskusji...Kolejki, ah te kolejki :) Zaparkowałam, dostałam swój upragniony bilecik parkingowy i udałam się do budynku urzędu. Moim oczom ukazał się tłum... Niewyobrażalny tłum, który opisać można jedynie za pomocą stwierdzenia, że musieli coś tam rozdawać za darmo, bo tylu ludzi w jednym pomieszczeniu, przy tak wysokiej temperaturze jest rzadko spotkanym widokiem.
Urząd, kolejka, tłum, smród (tak... antyperspiranty to dla wielu ludzi nadal tajemne przedmioty o nieznanym zastosowaniu) nic nie było w stanie wpłynąć na mój nastrój :)
Powrót do domu, pakowanie, szykowanie i 300km trasy z przerwą na wizytę u rodziców i jestem tu, na sofie w mieszkaniu u swojej siostry. Zmęczona, ale nadal niesamowicie szczęśliwa ;]
Oby takich dni było w moim życiu jak najwięcej, bo liczba tych smutnych jest zdecydowanie większa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz