poniedziałek, 12 grudnia 2011

Noc... czerwone wino... i ja...

Upajam się... Relaksem... Odpoczynkiem... Dźwiękami, tworzonymi przez geniusza...

Niedzielna noc, która powinna już dawno przynosić ukojenie poprzez sen, która owocuje jednak w coś zupełnie innego... Spełnienie. Tak! Spełnienie! Bo cóż mi więcej trzeba do poczucia spełnienia i błogości?

Wreszcie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa! Tak! Szczęśliwa! JA!

Duma mnie rozpiera. Zaszłam bardzo daleko jak na swój wiek. Udało mi się spełnić marzenie, które w mojej głowie było tak odległe... Po raz pierwszy od kiedy przyszłam na ten świat odczuwam błogie spełnienie :)

Mam cel w życiu, mam powód by rano otwierać powieki. Powód ten sprawia, że tuż po przebudzeniu na mej twarzy maluje się uśmiech.

Żyłam w błędzie, myśląc, iż istotą szczęścia jest miłość, że aby móc iść przez życie z dumą potrzebuję mężczyzny u swojego boku. Bzdura! Dziś przekonałam się, iż jestem osobą silną i niezależną, która poradzi sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu, bo są ludzie, dzięki którym jej świat jest bardziej kolorowy niż sama tęcza. Rodzina, przyjaciele... To właśnie oni kreują osobę, o której sile przekonałam się dziś.

Dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście i we mnie wierzyliście. To dzięki Wam jestem dziś pewna siebie, niezależna i szczęśliwa przez duże "S".

piątek, 29 lipca 2011

Rodzina

Każdy z nas ma swoje wartości, które ceni i dla których jest w stanie bardzo dużo poświęcić. W moim przypadku jedną z nich jest rodzina. Wiele osób może teraz pomyśleć, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu i zapewne mają rację, bo rodzina to osoby o bardzo podobnych charakterach (tak jak w moim przypadku), co niejednokrotnie prowadzi do wielu nieporozumień oraz sporów. Bez względu jednak na wszystko ja wychodzę z założenia, że to najbliźsi mi ludzie i to właśnie nimi będę otaczać się przez całe życie bez względu na okoliczności. To oni będą przy mnie w tych radosnych i trudnych chwilach... to zawsze do nich mogę zadzwonić i poprosić o radę, wsparcie... Wiem, że oni zawsze chcą dla mnie najlepiej i zrobią wszystko, żeby móc mi pomóc na mojej drodze życia.
Skąd taki post? Czas na refleksje? Hmm możliwe, ale w dużej mierze ma tu znaczenie fakt, że siedzę właśnie w samochodzie, gdzieś w centrum Warszawy i pobędę tu jeszcze w ciszy przez minimum dwie godziny. Dlaczego? Można powiedzieć, że to skomplikowana historia (jak prawie każda z moim udziałem). Najlepiej jednak będzie jak zacznę od początku.
Wczoraj udałam się do Kielc, do moich rodziców, gdzie zastałam również moją siostrę. Celem mojego wyjazdu była pomoc mamie w prowadzeniu jej sklepu, jednak sprawy nabrały troszkę innego obrotu. Biorąc pod uwagę fakt, że mam wakacje, nie pracuję i na dobrą sprawę nic mnie nie trzyma w Krakowie postanowiłam resztę wakacji spędzić u rodziców, bo wiem, że każda pomoc będzie doceniona i jednocześnie nieoceniona, biorąc pod uwagę coraz słabszy stan zdrowia moich rodziców, a w szczególności mamy. Po rodzinnym obiedzie mój szwagier dostał telefon z propozycją wypadu na Paintball'a, na którą to wiadomość bardzo się ucieszył. Oczywiście reakcja mojej siostry była jak najbardziej odpowiednia i ze zrozumieniem powiedziała, że zostanie w domu z ich dziewięciomiesięcznym synem, a on powinien się zgodzić i pojechać w celu rozerwania się, mimo że bez niej. Paintball jest czymś co oni oboje bardzo lubią robić, jednak ze względu na rodzinę nie mogą już (i przez najbliższy czas) robić tego współnie. Po krótkim namyśle padło w moją stronę pytanie czy nie zgodziłabym się pojechać z nimi i zostać do soboty, bo to właśnie dziś, czyli w piątek, odbywało się to spotkanie.
Mojej reakcji do negatywnych również zaliczyć nie można, bo w momencie jak tylko dowiedziałam się od mamy, że powinnam jechać zgodziłam się bez wahania. Stąd też właśnie mój pobyt w stolicy w ten piątkowy wieczór... Dlaczego w samochodzie? A to już wynik braku chęci maluszka do pójścia spać przed ich wyjściem z domu. Filipek (mój chrześniak) nie zgodził się na wcześniejsze spanie, a wszyscy wiemy, że najlepszym środkiem usypiającym dla niego jest jazda samochodem. Rozważaliśmy zatem opcję dojechania tu na miejsce i mojego powrotu drugim samochodem do domu, jednak głośna klatka schodowa i mój brak obycia z Warszawą zdecydował, że spędzę tych kilka godzin, podczas któych oni będą się świetnie bawić, w samochodzie na parkingu przed wejściem na Paintballa, w zupełnej ciszy, obserwując czy maluszek się przypadkiem nie przebudza.
Bogu dzięki w dzisiejszych czasach jesteśmy świadkami szybkiego postępu techniki i dostępności mobilnego internetu, dzięki któemu mogę właśnie publikować tego posta i nie umierać z nudów, czy usypiać. Nie powinnam usnąć, bo mój sen jest dosyć twardy i mogłabym nie usłyszeć przebudzenia się Filipka, a jeśli zacząłby już płakać bardzo ciężko byłoby mi sprawić, że się uspokoi, bo wtedy najlepszym lekarstwem jest jego mama.
Jutrzejszy poranek będzie sponsorowany przez PKP, bo to właśnie posiągiem będę wracała do Kielc, a w niedzielę znów do Krakowa, ale Bogu dzięki autem. Powrót do Krakowa spowodowany jest wprowadzaniem się mojej nowej współlokatorki, z którą przedwczoraj podpisałam umowę najmu na mały pokój w swoim mieszkaniu. Ciekawa jestem jak nam się będzie wspólnie mieszkało i czy będą między nami jakieś nieporozumienia, których nie ukrywam wolałabym uniknąć. Mój pobyt w Krakowie nie potrwa jednak długo... Wyjadę w niedzielę i prawdopodobnie wrócę do Kielc we środę, najpóźniej w czwartek i zostanę już do końca sierpnia. Tych kilka dni w Krakowie pozwoli mi ocenić czy Aneta, bo tak na imię ma moja przyszła współlokatorka jest osobą godną zaufania i czy będę mogła ją swobodnie zostawić samą w mieszkaniu na prawie cały miesiąc.
Wracając jednak do tematu głównego, czyli rodziny... Zawsze była dla mnie ważna, ale dopiero niedawno zrozumiałam jak bardzo. Warto spędzać z nimi jak najwięcej czasu, bo nigdy nie wiadomo jak wiele nam go zostało... Bez względu na to jacy by jej członkowie nie byli, rodzina to rodzina, a to słowo to świętość.a

piątek, 1 lipca 2011

Niepokój

Czujecie czasem wewnętrzny niepokój, którego źródła nie jesteście w stanie zdiagnozować? To silne uczucie, które w momencie pojawienia się przejmuje nad wami kontrolę i nie ważne czego byście nie robili to i tak wciąż myślicie tylko o tej dziwnej emocji? Ja odczuwam ten stan właśnie teraz...
Są momenty, w których patrzę na świat i widzę tylko piękno. Głupia chmurka na niebie sprawia, że cieszę się jak dziecko, aż strach pomyśleć wtedy co by się stało, gdyby rzeczywiście spotkało mnie coś, co zazwyczaj normalnym ludziom poprawia humor. Są jednak również dni, w których czuję się jak przysłowiowe dziecko we mgle, które ma ochotę się rozpłakać z byle powodu, a czasem te, w których mam to dziwne wrażenie, że coś złego się stanie i nie jestem w stanie zrobić nic, co mogłoby temu zapobiec.
Teraz martwię się o swoje życie, przyszłość... Wiem, że każdy czasem się zastanawia co zrobić, aby 'żyło się lepiej', ale w chwili obecnej moja obawa o najbliższe miesiące, a nawet i lata, jest niebywale silna.
Jest lipiec, miesiąc wakacji, czas w którym ludzie cieszą się z wakacji, planują relaks, spotkania z przyjaciółmi, rodziną... A ja jednak martwię się o przyszłość, bo uświadomiłam sobie, że jedyną rzeczą, która trzyma mnie w domu, Krakowie bo to to miasto jest obecnie moim domem, są studia, zajęcia, kolokwia, projekty i egzaminy. Koniec sesji... prawie zamknięta, tylko 2 zaliczenia na wrzesień, więc nie ma źle, moi znajomi planują wyjazdy do domu, podejmują pracę na okres wakacji, a ja? Oj doskwiera jednak samotność, bo sama myśl o tym, że wyjadę do rodziców i nie będę miała 'tego jedynego', za którym mogę tęsknić sprawia, że czuję się pusta w środku...
To może praca, zapytacie... Hmm pewnie! Jeśli spełnieniem moich marzeń byłaby praca w McDonald's lub telemarketer to jak najbardziej! Pracy wtedy do wyboru, do koloru... Niestety jeśli ktoś planuje podjęcie pracy na jakimś przyszłościowym stanowisku i ma już rok doświadczenia w danej branży jedyne co firmy chcą zaoferować to kolejne, bezpłatne praktyki... Hmm bezpłatne praktyki... A za co niby mam się utrzymać? Zapłacić comiesięczne rachunki itp? Eh niestety życie nie jest łatwe. Ale wróćmy do niepokoju...
Pieniądze? Zawsze mogę wyjechać do UK i zarobić trochę kasy, ale... po co? Skoro myśl o tym, że za rok będzie ta sama historia? Że jeśli nie znajdę teraz pracy, która pomoże mi w budowaniu swojej ścieżki kariery, to za rok znów jedynymi ofertami będą bezpłatne praktyki? Studia! Tak! Toż to podstawa!!! Podstawa do tego, żeby spokojnie można było się martwić o swoją przyszłość...
I co dalej? Czas pokaże. Poddać się nie zamierzam!
Lipiec jest dla mnie miesiącem dla rodziny! Obecnie jestem u siostry i spędzam niezapomniane chwile w towarzystwie mojego 8śmiomiesięcznego chrześniaka! Ależ to nowe życie jest cudowne! Lecz patrząc na to maleństwo od razu rodzą się u mnie refleksje, dotyczące mojego, dwudziestoczteroletniego życia... Musiałam popełnić tyle błędów? Chyba się starzeję, skoro patrzę na sprawy z takiego punktu widzenia... Czas na biovital ;/

poniedziałek, 16 maja 2011

Toksyny

Projekt, kolokwium, zaliczenia... W życiu każdego studenta dwa razy do roku pojawia się horror. Horror ten to sesja! Boimy się go, unikamy go, odkładamy myślenie o nim na dalszy czas, ale bez względu na to, czego byśmy nie robili, ona i tak nadejdzie i zniszczy nas emocjonalnie...
Chyba każdy z nas przerabiał system nauki studenta, polegający na robieniu wszystkich możliwych rzeczy, aby tylko się nie uczyć ;] U mnie w trakcie sesji okna błyszczą jak nigdy, samochód, nawet garaż czy piwnica :) Segreguję dokumenty, odświeżam stare znajomości :) Wszystko to tylko po to, żeby odwlec w czasie moment, kiedy w ostatecznym terminie muszę siąść do książek i wkuć wiedzę, która powinna być przeze mnie sukcesywnie zdobywana na przestrzeni całego semestru :)
Podczas rozmyślań o nikczemnym potworze - sesji, powstała teoria toksyn :) Toksyny są obecne w organiźmie każdego człowieka, jednak u studentów kumuluje się ich ilość właśnie w  okolicach sesji egzaminacyjnej.
Toksyny są złe! Trzeba się ich sukcesywnie pozbywać, żeby nie zawładnęły naszym układem nerwowym! :P
Jest tylko jeden dobry, skuteczny i wszystkim znany sposób na ich wyeliminowanie! Jest nim od wieków kochane PIWO! Tak, piwo. Tylko ono (w konkretnych ilościach) jest w stanie sprawić, że zapomnimy o bólach życia codziennego, o egzaminach, męczarni podczas zaliczania przedmiotów, czy też bieganiu po diabelskie wpisy. Piwo w konkretnych ilościach jest w stanie odprężyć nas do tego stanu, że zapomnimy nawet o tym, co robiliśmy w dniu jego spożycia, ale to skrajne przypadki utraty świadomości, spowodowane próbą przedawkowania zbawiennego leku na każde zło :)

sobota, 30 kwietnia 2011

Dzień

Są w życiu dni, kiedy uśmiech nie schodzi z mojej twarzy, a pojawia się na niej bez konkretnego powodu. Jestem wtedy po prostu szczęśliwa, otwarta na cały świat i pozytywnie nastawiona do wszystkich ludzi. Kocham te dni. Są bardzo cenne, bo sprawiają, że wszystkie problemy i smutki odchodzą w niepamięć, a nawet najmniej istotne, codzienne czynności sprawiają mi ogromną radość. Muzyka... to ona ma ogromny wpływ na mój nastrój, dlatego też uwielbiam tuż po przebudzeni włączyć głośno muzykę, najlepiej coś żywego, pozytywnego, rytmicznego... coś co sprawi, że stanę na środku swojego pokoju i zacznę tańczyć sama ze sobą, z uśmiechem na twarzy :)
Nie miałam okazji przeżyć wielu takich dni w ostatnim czasie, dlatego kiedy dziś poczułam znów tą wewnętrzną radość, postanowiłam o tym napisać. Może to głupie, oczywiste, ale dla mnie każdy z takich dni sprawia, że chce się żyć pomimo wszystkiego...
Wczesna pobudka wraz z muzyką, prysznic, kawa i wyjście z domu. Niby standardowy poranek, jednak to był jeden z tych poranków, kiedy to mam wrażenie, że mogę wszystko i nic nie jest w stanie zepsuć mi nastroju, a nawet jeśli to nastąpi, to powrót do dobrego humoru z pewnością nie potrwa długo.
Wybrałam się do sklepu komputerowego, w celu kupienia głośników dla mojej mamy na prezent urodzinowy. Mimo złego samopoczucia związanego z jakością prezentu, udało mi się znaleźć pozytywy i w tym zdarzeniu. Może i prezent nie jest z najwyższej (albo choćby średniej) półki, jednak doskonale pokrywa się z jej potrzebami i fakt, że wiedziałam czego chciała i że zrobiłam wszystko, żeby móc ją zadowolić wziął górę i nie skupiałam się na niskiej cenie jej prezentu lecz na szczerych chęciach podczas jego wybierania. 
Jazda w korkach, duchota na polu, paralityczni przechodnie... Nic z tych rzeczy nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Bałam się tylko jednej myśli... Galeria Krakowska. Tak... Moja 'ukochana' galeria, ta sama o której myśl sprawia, że przechodzą mnie ciarki na plecach i mam ochotę wskoczyć pod rozpędzony pociąg (najlepiej ekspress). Bałam się, że wizyta w jądrze galerianek sprawi, że odechce mi się wszystkiego. Jednak pozytywnie się rozczarowałam. Wszyscy ludzie, którzy w pośpiechu oddawali się rozkoszy wydawania swoich ciężko zarobionych pieniędzy na kilkuprocentowych wyprzedażach, po prostu dla mnie nie istnieli. Szłam przed siebie, myśląc tylko o tym co powinnam kupić swojemu ukochanemu chrześniakowi, w końcu ciocia nie może się pojawić z pustymi rękoma, a zależało mi na tym, żeby prezent okazał się trafiony i żeby maluch chętnie z niego korzystał. Ps. udało się :) Fifi był zachwycony! 
Przeżyłam korki, upał, nawet Galerię Krakowską, jednak kolejny punkt programu to było 99% pewności, że mój dobry nastrój przemieni się już tylko we wspomnienie. Urząd Skarbowy. Tak proszę Państwa! Urząd Skarbowy i złożenie rozliczenia rocznego. Spójrzmy na zarys sytuacji: płatny parking - 5zl/h i nie obchodzi ich czy byłeś w środku 1 minutę, czy 55 minut, 5zł to 5zł i bez dyskusji...Kolejki, ah te kolejki :) Zaparkowałam, dostałam swój upragniony bilecik parkingowy i udałam się do budynku urzędu. Moim oczom ukazał się tłum... Niewyobrażalny tłum, który opisać można jedynie za pomocą stwierdzenia, że musieli coś tam rozdawać za darmo, bo tylu ludzi w jednym pomieszczeniu, przy tak wysokiej temperaturze jest rzadko spotkanym widokiem.
Urząd, kolejka, tłum, smród (tak... antyperspiranty to dla wielu ludzi nadal tajemne przedmioty o nieznanym zastosowaniu) nic nie było w stanie wpłynąć na mój nastrój :)
Powrót do domu, pakowanie, szykowanie i 300km trasy z przerwą na wizytę u rodziców i jestem tu, na sofie w mieszkaniu u swojej siostry. Zmęczona, ale nadal niesamowicie szczęśliwa ;]
Oby takich dni było w moim życiu jak najwięcej, bo liczba tych smutnych jest zdecydowanie większa...

niedziela, 10 kwietnia 2011

Przyjaźń

Człowiek jest zwierzęciem stadnym, nie można tego faktu podważyć. To właśnie przez to otaczamy się znajomymi, kumplami, rodziną czy przyjaciółmi... Nasze życie uwarunkowane jest przez to jak odbierają nas inni i jakimi ludźmi się otaczamy na co dzień. Są oczywiście przypadki, że dana osoba kocha być sama, nie lubi przebywać z ludźmi, nie jest jej to do szczęścia potrzebne. Ja do takich przypadków zdecydowanie nie należę.
Znasz kogoś długo, dzielisz się z tą osobą swoimi najgłębszymi sekretami, planami na przyszłość, marzeniami... A jednak przychodzi taki dzień, że przez jakąś błahostkę kompletnie tracisz z nią kontakt. Boli. Ale nie zawsze. Jeśli już tak się dzieje oznacza to tylko jedno: to nigdy nie był Twój prawdziwy przyjaciel. A jeśli nie boli... to znaczy, że w Twoich oczach nigdy nim nie był.
'Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie'. Znasz to przysłowie? Chyba każdy z nas je zna. Ilu z nas jednak przekonało się o tym jak wartościowy niesie ono przekaz? Niestety i stety zarazem miałam okazję upewnić się w przekonaniu, że jest w moim życiu ktoś, kogo bez wahania mogę nazwać przyjacielem, a dokładniej mówiąc przyjaciółką, co jest dla mnie jeszcze większym zaskoczeniem. Dlaczego? Może przez to,  że wychowywałam się z chłopakami i od dziecka otaczałam się osobami przeciwnej płci niż moja. Kilkakrotnie doświadczyłam negatywnych sytuacji związanych z przebywaniem z kobietami, dlatego też większość moich znajomych to przeważnie mężczyźni. Wracając jednak do sedna... Przyjaciółka... W biedzie...
W październiku ubiegłego roku rozpoczęłam drugi etap mojej edukacji uniwersyteckiej, czyli SUM na AGH. Pierwszego dnia, stojąc pod salą wykładową, nie znając kompletnie nikogo moim oczom ukazała się zdyszana blond istota, która pytała o nr sali i czy aby mamy razem zajęcia. To właśnie o tej osobie jest ten post. Istota ta, zwana dalej Rybą (pozwolicie, że ze względu szacunek dla życie prywatnego tej osoby jej imię oraz geneza przydomka pozostanie tajemnicą) okazała się być prawdziwą przyjaciółką, z którą od tamtego pierwszego dnia na uczelni złapałam niesamowitą nić porozumienia. Spędzałyśmy razem coraz więcej czasu, poznając się każdego dnia. Jesteśmy zupełnie różne, a jednak tak do siebie podobne. To chyba sprawiło, że tak świetnie się rozumiemy, wręcz uzupełniamy.
Skąd moja pewność co do istotności tej przyjaźni? Wszystko zaczęło się w poniedziałek, dość wcześnie, bo o 4 nad ranem... Wtedy to obudziłam się, czując się fatalnie, a to za sprawą grypy żołądkowej, na którą zachorowałam. No cóż... pobudka o takiej godzinie i nieustanne przebywanie w toalecie w celu kompletnego opróżnienia żołądka stroną nieco inną niż ta oczywista nie należą do najprzyjemniejszych doznań. I tu nasuwa się myśl "nienawidzę poniedziałków". Tamten poniedziałek zostanie w mojej pamięci na długi czas.
Po trzech godzinach spędzonych w toalecie, bez najmniejszej iskry energii w moim organizmie poddałam się samotnej walce. To był czas na "telefon do przyjaciela", z tym że celem nie było wygranie miliona złotych, lecz szansa na przetrwanie tego dnia. Zadzwoniłam wtedy do Ryby. Spała... Miałam wyrzuty sumienia i chciałam się rozłączyć, jednak ostatkiem sił poprosiłam o pomoc. Ku mojemu zdziwieniu w słuchawce, tuż po zaspanym 'halo' usłyszałam zatroskany głos bliskiej mi osoby, zapewniający że zjawi się najszybciej jak to tylko możliwe. Tak też się stało. Wybaczcie mi mój brak wyczucia czasu w poniedziałkowy dzień, ale określić oczekiwanie mogę tylko za pomocą trzech wizyt w toalecie, nie wiem ile to mogło być minut, ale niewiele... Zjawiła się Ryba. Zdyszana. Biegła. Przejęta, smutna, zmartwiona... Te negatywne emocje z jej strony dodały mi sił, pocieszyły mnie, utwierdziły w przekonaniu że od tamtej chwili może być już tylko lepiej, bo nie jestem sama... Bo jest ktoś komu na mnie zależy. Moja przyjaciółka.
Wmusiła we mnie leki, herbatę, była przy mnie. Zapewniła, że nie odejdzie, że mogę spokojnie zasnąć. Tak też było. Usnęłam, a ona czuwała przy mnie. Spałam 2 godziny. Niby krótko, jednak wystarczająco długo, żeby odzyskać nieco sil. Kiedy się obudziłam zobaczyłam ją siedzącą przy mnie na łóżku, pytającą jak się czuję. Nie odeszła... Mimo, że grypa żołądkowa to bardzo zaraźliwy wirus. Zdawała sobie z tego doskonale sprawę, jednak nie wyszła. Gotowa na przeżycie takiej samej dawki cierpienia jak ja czuwała przy mnie, upewniając się, czy niczego mi nie potrzeba. 
Kiedy wiedziała, że jest ze mną nieco lepiej udała się na jedne zajęcia na uczelnie, tuż po zakończeniu których przyjechała prosto do mnie, jednak nie sama... Przyjechała ze znajomym z grupy, który ma samochód, chcąc zabrać mnie do szpitala. Niesamowite.
W mojej głowie jednak pojawiła się znana mi już z autopsji wizja czekania w szpitalnym korytarzu przez kilka godzin, czekając na przyjęcie. Nie mając prawie w ogóle sił zdecydowałam zostać w mieszkaniu, a ona ze mną. 
Zrobiła dla mnie zakupy. Sucharki. Ah te sucharki... Długo na nie nie spojrzę. Były moim jedynym pożywieniem przez trzy dni. Mnóstwo leków, ohydnych leków. Leki ponoć mają działać, nie smakować, ale na miłość Boską! Dlaczego muszą być tak obrzydliwe?!
To był bez wątpienia jeden z najgorszych, a zarazem najlepszych dni w moim życiu. Dlaczego najlepszych? Bo po raz kolejny przekonałam się, że jestem szczęściarą mając kogoś takiego jak Ryba za przyjaciółkę :) Tak, po raz kolejny, bo to nie jedyny przykład na to, że jest niesamowita i że nasza przyjaźń jest prawdziwa.
Ponoć przyjaciel to jedyny członek rodziny, którego sami sobie wybieramy. Ja dostałam od losu nową siostrę - Rybę i jestem w tego powodu bardzo szczęśliwa :)

poniedziałek, 14 marca 2011

Nastrój

Czym tak naprawdę jest nastrój człowieka? Od czego zależy? Kto/co ma na niego wpływ?
To jest w moim przypadku niemalże temat rzeka...
Dzisiejszy dzień uświadomił mi, że powiedzenie 'kobieta zmienną jest' zostało wymyślone przez geniusza! Ponoć mężczyzna nie jest w stanie zrozumieć kobiety. Oczywiście, że nie jest, bo jakby mógł skoro ona sama nie jest w stanie pojąć tego co dzieje się w jej głowie oraz jakie uczucia nią targają w danym momencie?
Mój nowy lokator obudził mnie bardzo wcześnie rano, co jednak nie było powodem mojej ogromnej frustracji. Najbardziej niepojęte dla mnie jest to, że po przygotowaniu sobie śniadania (w najgłośniejszy możliwy sposób) zabrał się do jego konsumpcji w moim pokoju. Tak w tym samym pokoju, w którym ja spałam, a raczej usilnie tego próbowałam. Powinnam jednak wspomnieć, że moje mieszkanie ma kuchnię połączoną z moim pokojem, niestety... Fakt, że mieszkam w pokoju przechodnim nie usprawiedliwia jednak tego, że jadł u mnie przy stole, obserwując jak śpię... No cóż powiedzmy, że niektórzy ludzie są dziwni, nie będę nawet próbowała zrozumieć jak można w ten sposób postępować, nie ma to najmniejszego sensu.
Powracając do opisu mojego nastroju... Zdenerwowana, obudzona rozpoczęłam dzień od wypicia mocnej kawy, która postawiła mnie nieco na nogi. No właśnie, nieco... Czułam się dziś nad wyraz dziwnie. Strasznie przyspieszone tętno, ogólne zmęczenie, osłabienie, po prostu czułam się fatalnie, miałam nawet wrażenie, że zabiję każdego, kto choć odrobinę mnie zdenerwuje. W tym jakże fantastycznym nastroju udałam się na uczelnię, gdzie czekał mnie 'bardzo ciekawy' wykład z Marketingu przemysłowego, prowadzony przez osobę, która jest ode mnie tylko o rok starsza, a uważa się za władzę ostateczną i myśli, że może wszystko, bo przecież jest wykładowcą. Zdając sobie z tego sprawę każdy schodek, na który wchodziłam w celu udania się na zajęcia do tego przyjemniaczka, sprawiał że nie marzyłam o niczym innym jak tylko o tym, żeby móc w magiczny sposób teleportować się z powrotem do mojego cieplutkiego, wygodnego łóżeczka. Nie jestem jednak postacią z Harrego Pottera, więc nie posiadam takich nadprzyrodzonych zdolności. Wysiedziałam więc swoje na wykładzie, po czym udałam się do domu w celu przygotowania się do zajęć z nowymi uczniami. Powinnam napisać, że jestem korepetytorką języka angielskiego i matematyki. Tak, wiem, dziwne połączenie.
Nowi uczniowie... Synowie polaka oraz włoszki.  Ich imiona: Samuel i Leonardo. Pierwszy z nich to uczeń trzeciej klasy szkoły podstawowej, dzieciak o zdecydowanie przerośniętej ambicji, jednak zaawansowanej dysleksji... Drugi zaś to gimnazjalista, klasa druga, reprezentant społeczności heavy metalowców, sympatyczny chłopak, jednak mam wrażenie, że nieco leniwy, bo ma duże braki w nauce.
Musiałam się nieźle przygotować do tych zajęć, a bardziej niż tego nienawidzę chyba tylko depilowania nóg maszyną zła, zwaną inaczej depilatorem (grrrr....). Z nastawieniem 'nie chce mi się jak cholera' udałam się na korepetycje, które trwały dwie godziny. 
I teraz niewiarygodny zwrot akcji! Wyszłam z korepetycji w fantastycznym nastroju! Dlaczego? Cholera wie! Eh być kobietą... Nie rozumiem siebie, więc w jaki sposób ktokolwiek inny może mnie pojąć? Mission impossible...
Odwiedziłam przyjaciółkę - Rybcię moją kochaną. Szybka kawka, parę zdań i Ania znów happy. (WHY?)
Przyjazd do domu - prasowanie, ah jak jak kocham prasować! Hmm tylko, że znów mamy do czynienia z małym szczegółem: prasowałam ubrania mojego lokatora... Tak! Tego właśnie dziwnego człowieka, gapiącego się na mój sen... Starając się o tym nie myśleć, śpiewając ile sił w płucach jakiś fajny polski kawałek prasowałam z 'radością'.
Po tym jakże relaksującym zajęciu przyszła pora na kolejną dawkę edukacji. Temat rzeka: Dominika. Dziecko, którego w życiu chyba nie zrozumiem, ale szczerze mówiąc nawet nie mam 'weny' na to, żeby choć spróbować opisać to indywiduum . 
Przyszła pora na ten post, no bo w końcu czemu nie? Kiedyś założyłam tego bloga w jakimś celu. Tak cel bliżej nieokreślony, blog wielojęzyczny, nieuporządkowany, ale co tam :P Grunt, że jest! Powiedzmy 2, może 3 lata od dnia dzisiejszego będę mogła wejść na swojego bloga i poczytać jakie kiedyś miałam problemy. Zapewne w porównaniu z kłopotami w jakie się wpakuję do momentu omawianego odczytywania, te 'problemiki' będą niesamowicie zabawne. O! Jest i cel bloga! Poprawa nastroju za parę lat :P Tak, wiem... Głupota sięga zenitu... A może to przypływ emocji, które powodują mój fantastyczny, niezdefiniowany pozytywny nastrój? Tego to nawet najstarsi górale nie wiedzą :)
Wieczór zapowiada się rozrywkowo. 22:00, kręgielnia, ludzie z grupy. Czy może być źle? Pewnie, że może :P Nikt przecież nie wie w jakim będę nastroju o 22:00 :P

wtorek, 8 marca 2011

...

Są w życiu takie chwile, kiedy człowiek nie jest w stanie opisać słowami uczuć, które nim targają... Uświadomiłam sobie dziś, podczas rozmowy z przyjaciółką, że jestem idealnym przykładem osoby, która zgubiła się gdzieś po drodze dążenia na siłę do szczęścia.
Wiem, że może to brzmieć nieco infantylnie, ale taka jest prawda. Za wszelką cenę chcę być szczęśliwa, ale na dobrą sprawę nie jestem w stanie określić co sprawiłoby, że znalazłabym się w takim stanie. Samotność... Hmm możliwe, że fakt, iż obecnie jestem sama (czyt. nie w związku) sprawia, że jestem nieco przybita. Nie powinnam jednak używać słowa samotna, lecz sama, bo przecież człowiek samotny to taki, który nie ma z kim spędzać swojego czasu, dzielić się przemyśleniami, przeżyciami, itp. Ja nie mogę powiedzieć, że takich osób nie posiadam. Jestem szczęściarą, ponieważ w moim życiu istnieje kilka osób, które mogę nazwać swoimi przyjaciółmi. Z mojego punktu widzenia przyjaciel to ktoś, komu można ufać bezgranicznie i skoczyć za tym kimś w ogień, wiedząc, że on zrobiłby dla mnie dokładnie to samo. Mam 24 lata i na swojej drodze spotkałam całą masę ludzi, lecz tylko kilkoro z nich nosi nazwę moich przyjaciół.
Nie zmienia to jednak faktu, że jestem sama... Może na siłę próbuję znaleźć kogoś, kto będzie szedł wraz ze mną przez życie, nie próbując nawet docenić bycia samej? Niestety człowiek to takie stworzenie, które bardzo szybko przyzwyczaja się do wygód, a nie ukrywajmy... związek to bardzo wiele wygód i przywilejów. Może to potrzeba zrozumienia, może... wymieniać można bardzo wiele powodów, prawda jednak jest taka, że przez brak partnera życiowego odczuwam pustkę, pustkę którą ciężko wypełnić, mimo, iż nie jestem do końca pewna, czy chcę żeby została wypełniona... Tak, wiem... to wszystko jest nieźle skomplikowane, ale może pisząc to, publikując, a później czytając na spokojnie sama zrozumiem czego tak naprawdę chcę od życia... Kto wie...?
Jutro jest dzień kobiet (na dobrą sprawę trwa już od niespełna godziny). Pierwszy 'samotny' dzień kobiet, tak jak pierwsze Walentynki od przeszło 4 lat. To dziwne uczucie w tak ważnych dniach sprawia, że czuję się bardzo wyobcowana...
Post bez zakończenia, bo jak można ten wpis zakończyć? Nie ma puenty, ani happy endu... cdn.