poniedziałek, 14 marca 2011

Nastrój

Czym tak naprawdę jest nastrój człowieka? Od czego zależy? Kto/co ma na niego wpływ?
To jest w moim przypadku niemalże temat rzeka...
Dzisiejszy dzień uświadomił mi, że powiedzenie 'kobieta zmienną jest' zostało wymyślone przez geniusza! Ponoć mężczyzna nie jest w stanie zrozumieć kobiety. Oczywiście, że nie jest, bo jakby mógł skoro ona sama nie jest w stanie pojąć tego co dzieje się w jej głowie oraz jakie uczucia nią targają w danym momencie?
Mój nowy lokator obudził mnie bardzo wcześnie rano, co jednak nie było powodem mojej ogromnej frustracji. Najbardziej niepojęte dla mnie jest to, że po przygotowaniu sobie śniadania (w najgłośniejszy możliwy sposób) zabrał się do jego konsumpcji w moim pokoju. Tak w tym samym pokoju, w którym ja spałam, a raczej usilnie tego próbowałam. Powinnam jednak wspomnieć, że moje mieszkanie ma kuchnię połączoną z moim pokojem, niestety... Fakt, że mieszkam w pokoju przechodnim nie usprawiedliwia jednak tego, że jadł u mnie przy stole, obserwując jak śpię... No cóż powiedzmy, że niektórzy ludzie są dziwni, nie będę nawet próbowała zrozumieć jak można w ten sposób postępować, nie ma to najmniejszego sensu.
Powracając do opisu mojego nastroju... Zdenerwowana, obudzona rozpoczęłam dzień od wypicia mocnej kawy, która postawiła mnie nieco na nogi. No właśnie, nieco... Czułam się dziś nad wyraz dziwnie. Strasznie przyspieszone tętno, ogólne zmęczenie, osłabienie, po prostu czułam się fatalnie, miałam nawet wrażenie, że zabiję każdego, kto choć odrobinę mnie zdenerwuje. W tym jakże fantastycznym nastroju udałam się na uczelnię, gdzie czekał mnie 'bardzo ciekawy' wykład z Marketingu przemysłowego, prowadzony przez osobę, która jest ode mnie tylko o rok starsza, a uważa się za władzę ostateczną i myśli, że może wszystko, bo przecież jest wykładowcą. Zdając sobie z tego sprawę każdy schodek, na który wchodziłam w celu udania się na zajęcia do tego przyjemniaczka, sprawiał że nie marzyłam o niczym innym jak tylko o tym, żeby móc w magiczny sposób teleportować się z powrotem do mojego cieplutkiego, wygodnego łóżeczka. Nie jestem jednak postacią z Harrego Pottera, więc nie posiadam takich nadprzyrodzonych zdolności. Wysiedziałam więc swoje na wykładzie, po czym udałam się do domu w celu przygotowania się do zajęć z nowymi uczniami. Powinnam napisać, że jestem korepetytorką języka angielskiego i matematyki. Tak, wiem, dziwne połączenie.
Nowi uczniowie... Synowie polaka oraz włoszki.  Ich imiona: Samuel i Leonardo. Pierwszy z nich to uczeń trzeciej klasy szkoły podstawowej, dzieciak o zdecydowanie przerośniętej ambicji, jednak zaawansowanej dysleksji... Drugi zaś to gimnazjalista, klasa druga, reprezentant społeczności heavy metalowców, sympatyczny chłopak, jednak mam wrażenie, że nieco leniwy, bo ma duże braki w nauce.
Musiałam się nieźle przygotować do tych zajęć, a bardziej niż tego nienawidzę chyba tylko depilowania nóg maszyną zła, zwaną inaczej depilatorem (grrrr....). Z nastawieniem 'nie chce mi się jak cholera' udałam się na korepetycje, które trwały dwie godziny. 
I teraz niewiarygodny zwrot akcji! Wyszłam z korepetycji w fantastycznym nastroju! Dlaczego? Cholera wie! Eh być kobietą... Nie rozumiem siebie, więc w jaki sposób ktokolwiek inny może mnie pojąć? Mission impossible...
Odwiedziłam przyjaciółkę - Rybcię moją kochaną. Szybka kawka, parę zdań i Ania znów happy. (WHY?)
Przyjazd do domu - prasowanie, ah jak jak kocham prasować! Hmm tylko, że znów mamy do czynienia z małym szczegółem: prasowałam ubrania mojego lokatora... Tak! Tego właśnie dziwnego człowieka, gapiącego się na mój sen... Starając się o tym nie myśleć, śpiewając ile sił w płucach jakiś fajny polski kawałek prasowałam z 'radością'.
Po tym jakże relaksującym zajęciu przyszła pora na kolejną dawkę edukacji. Temat rzeka: Dominika. Dziecko, którego w życiu chyba nie zrozumiem, ale szczerze mówiąc nawet nie mam 'weny' na to, żeby choć spróbować opisać to indywiduum . 
Przyszła pora na ten post, no bo w końcu czemu nie? Kiedyś założyłam tego bloga w jakimś celu. Tak cel bliżej nieokreślony, blog wielojęzyczny, nieuporządkowany, ale co tam :P Grunt, że jest! Powiedzmy 2, może 3 lata od dnia dzisiejszego będę mogła wejść na swojego bloga i poczytać jakie kiedyś miałam problemy. Zapewne w porównaniu z kłopotami w jakie się wpakuję do momentu omawianego odczytywania, te 'problemiki' będą niesamowicie zabawne. O! Jest i cel bloga! Poprawa nastroju za parę lat :P Tak, wiem... Głupota sięga zenitu... A może to przypływ emocji, które powodują mój fantastyczny, niezdefiniowany pozytywny nastrój? Tego to nawet najstarsi górale nie wiedzą :)
Wieczór zapowiada się rozrywkowo. 22:00, kręgielnia, ludzie z grupy. Czy może być źle? Pewnie, że może :P Nikt przecież nie wie w jakim będę nastroju o 22:00 :P

wtorek, 8 marca 2011

...

Są w życiu takie chwile, kiedy człowiek nie jest w stanie opisać słowami uczuć, które nim targają... Uświadomiłam sobie dziś, podczas rozmowy z przyjaciółką, że jestem idealnym przykładem osoby, która zgubiła się gdzieś po drodze dążenia na siłę do szczęścia.
Wiem, że może to brzmieć nieco infantylnie, ale taka jest prawda. Za wszelką cenę chcę być szczęśliwa, ale na dobrą sprawę nie jestem w stanie określić co sprawiłoby, że znalazłabym się w takim stanie. Samotność... Hmm możliwe, że fakt, iż obecnie jestem sama (czyt. nie w związku) sprawia, że jestem nieco przybita. Nie powinnam jednak używać słowa samotna, lecz sama, bo przecież człowiek samotny to taki, który nie ma z kim spędzać swojego czasu, dzielić się przemyśleniami, przeżyciami, itp. Ja nie mogę powiedzieć, że takich osób nie posiadam. Jestem szczęściarą, ponieważ w moim życiu istnieje kilka osób, które mogę nazwać swoimi przyjaciółmi. Z mojego punktu widzenia przyjaciel to ktoś, komu można ufać bezgranicznie i skoczyć za tym kimś w ogień, wiedząc, że on zrobiłby dla mnie dokładnie to samo. Mam 24 lata i na swojej drodze spotkałam całą masę ludzi, lecz tylko kilkoro z nich nosi nazwę moich przyjaciół.
Nie zmienia to jednak faktu, że jestem sama... Może na siłę próbuję znaleźć kogoś, kto będzie szedł wraz ze mną przez życie, nie próbując nawet docenić bycia samej? Niestety człowiek to takie stworzenie, które bardzo szybko przyzwyczaja się do wygód, a nie ukrywajmy... związek to bardzo wiele wygód i przywilejów. Może to potrzeba zrozumienia, może... wymieniać można bardzo wiele powodów, prawda jednak jest taka, że przez brak partnera życiowego odczuwam pustkę, pustkę którą ciężko wypełnić, mimo, iż nie jestem do końca pewna, czy chcę żeby została wypełniona... Tak, wiem... to wszystko jest nieźle skomplikowane, ale może pisząc to, publikując, a później czytając na spokojnie sama zrozumiem czego tak naprawdę chcę od życia... Kto wie...?
Jutro jest dzień kobiet (na dobrą sprawę trwa już od niespełna godziny). Pierwszy 'samotny' dzień kobiet, tak jak pierwsze Walentynki od przeszło 4 lat. To dziwne uczucie w tak ważnych dniach sprawia, że czuję się bardzo wyobcowana...
Post bez zakończenia, bo jak można ten wpis zakończyć? Nie ma puenty, ani happy endu... cdn.