wtorek, 21 lutego 2012

I lost a friend...

Zniszczona przyjaźń boli znacznie bardziej niż utrata miłości... Dlaczego? Bo po poprzednim partnerze przychodzi następny, z przyjacielem nie jest tak samo...
Kiedy związek się kończy zazwyczaj należy wstać na nogi i żyć dalej. To nie jest łatwe, ale przeważnie ten trudny okres pomaga przeżyć przyjaciółka. Co jednak zrobić kiedy ją się traci? Nic...
To właśnie nic próbuję dziś zabić alkoholem i niestety muszę przyznać, że złamane serce leczy się alkoholem znacznie łatwiej. Zawsze można powiedzieć "on był chujem", "nie był mnie wart" itp. Przyjaciółkę kocha się znacznie bardziej, znacznie mocniej, bezgranicznie...
Znalezione kiedyś słowa w Internecie "Przyjaciel jest członkiem rodziny, którego wybieramy sobie sami" nie mogą mi dziś wyjść z głowy i sprawiają, że upewniam się tylko w stwierdzeniu, że podejmowanie decyzji jest czymś, czego nigdy w życiu nie będę potrafiła.
Piszę bloga... Dawno tego nie robiłam, bo byłam szczęściarą, posiadając osobę, której mogłam przekazać wszystkie swoje rozterki życiowe. Teraz niestety będzie musiała dowiadywać się o nich jedynie klawiatura mojego laptopa i przeżywać je o tyle mocno, że wstukiwane poszczególne litery będą miały o tyle dużą siłę o ile większe emocje będą mną targały. Od klawiatury nie usłyszę słów pocieszenia, nie przytuli mnie (no chyba, że pacnę w nią głową z rozpaczy, wtedy można będzie to traktować jako formę bardzo odmiennego przytulenia).
Nigdy w życiu nie czułam się tak samotna jak dziś... Od kiedy jestem 'singlem' powtarzałam sobie, że owszem jestem sama, ale nie samotna, bo jest ktoś kto chętnie dzieli się ze mną swoim życiem i oczekuje ode mnie tego samego.
Skąd ten wpis? Co się stało, że straciłam przyjaciółkę? Najwidoczniej nie zasługuję na kogoś, kto będzie chciał mi towarzyszyć w drodze przez życie. Siła mojego charakteru sprawiła, że zostałam całkiem sama. Może powinnam się zmienić? Stać się słaba i wątła emocjonalnie? NIE! Nie mam zamiaru... Nie powinnam się zmieniać dla kogoś, a jeśli nikt nie będzie w stanie zaakceptować tego jaka jestem to nie pozostaje mi nic innego jak tylko istnieć i próbować czerpać strzępy radości ze swojej pustej egzystencji.
Żyłam według zasady "co Cię nie zabije to Cię wzmocni" i najwidoczniej zbyt wiele razy dostałam po dupie, bo jestem na tyle silna, że moja osobowość przytłacza ludzi, na których mi zależy.
Tak, zależy, bo osoba, o której mówię nie przestała być moją przyjaciółką, bo przestałam ją kochać tylko właśnie przez to, że jest dla mnie tak ważna. Nie mogę sprawiać, że ona słabnie emocjonalnie i traci swoją pewność siebie tylko dlatego, że ja mam zbyt silną osobowość i ją przytłaczam.
Manipulacja, wywieranie wpływu, przekonywanie do swoich racji, jasne określanie własnych potrzeb oraz brak umiejętności radzenia sobie z potrzebami innych sprawiły, że dobrowolnie pozbyłam się właśnie jedynej osoby z mojego życia, na której cholernie mi zależy. I robię to świadomie, bo nie mogę patrzeć jak przez moją siłę (jakże pozorną i sztuczną) ona traci swoją.
Czasem mam ochotę odizolować się od całego świata, bo czuję się jak źródło wszelkich niepowodzeń osób, które są mi bliskie. Niestety kolejny raz potwierdza się ta teza. Może powinnam to zrobić. Może powinnam w końcu przekonać siebie, że te wszystkie łzy, które wylewam kiedy nikt nie patrzy to jakieś nieporozumienie i wmawiać sobie nieustannie, że jestem z kamienia i nikt ani nic nie jest w stanie mnie skrzywdzić? Może właśnie wtedy będę szczęśliwa nie raniąc przy tym innych?
Dlaczego to jest takie trudne? I dlaczego na co dzień jestem twarda i silna, a kiedy pojawia się noc uwidocznia się moja wątłość emocjonalna? Następuje apogeum i łzy płyną bez opamiętania? Muszę nad tym popracować... Muszę stać się na tyle zimna, żeby potrafić żyć samotnie, bez przyjaciół, których najwyraźniej tylko ranię.
Ja sobie poradzę, zawsze radziłam... Pora przestać myśleć o sobie, nalać sobie kolejnego drinka, usnąć w upojeniu i jutrzejszy dzień rozpocząć od kubka mocnej kawy i aspiryny. Może nie brzmi to fascynująco, ale wygląda na to, że jest to jedyne 'zdrowe' rozwiązanie dla mojej pustej egzystencji. Nie będę krzywdzić innych, a sama jakoś przetrwam trudne dla siebie chwile...
Chciało by się powiedzieć "mam wszystko gdzieś! nic mnie nie zniszczy! i właśnie, że będę szczęśliwa!". Sęk w tym, że już w to nie wierzę... Od dziś w nic już nie wierzę... Nic już nie ma sensu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz